Jak dziś pamiętam: nagle do mieszkania wpada
Kozak, istotny żebrak, a miał głód nielada,
»Kusać! kusać!« wołając. Znalazł, czego żądał,
Bo, skoczywszy ku piecu, spostrzegł odwarzone
Bulki w garncu na murku, a już odcedzone,
I suje gdzieś w suknisko. Ja przy takiej sprawie,
Przy piecu, a w koszuli, łyżką uzbrojony,
Snać wyglądałem miski, — widzę przerażony,
Że wszystko z sobą zabrał; dalej w krzyk! Chłopisko
Jakoś zmiękło, zbliża się, otwiera suknisko,
A on z resztą ziemniaków szedł pobić Francuza.”
„A pobił go?” — rzekł Bienek. „Toć pobił”, — odwrócił
Boncyk — „pobił powtóre, na ograbki zmłócił
Silą naszych ziemniaków, a kto mi nie wierzy,
Tu zerwali się goście. Spora butel wina
Lała, krążąc, sok czysty w kubki. Już łysina
Bieńka niecoś nabrała koloru żywszego;
Maj, Kornowic i Piecka nie puszczali swego
Zato pieścili w sercu miłość nader czułą
Do kieliszka. Z ich twarzy uśmiech już nie schodził,
Bądź czy pan Rektór figle, czy tragikę płodził,
Odwilżywszy więc wargi, spojrzał Bienek sprytnie
I rzekł: „Co za duch twórczy w Miechowskich ziemniakach!
A jam tego nie spostrzegł dotąd na mych żakach.
Ileż mac zjeść ich trzeba, kmosiu, by mieć taki
Rozum, jakim Wy we wsi słyniecie?” „Chłopaki