Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/209

Ta strona została przepisana.
245 
Od jednej”, — odparł Boncyk, — „nawet od połowy

Zmędrzeją i rozumem nabiją swe głowy,
Lecz kmoś według receptu musi karmić szkołę!”
„Według receptu?” „Owszem, bo chcąc rozbić połę
Twardą, potrzeba wiedzieć, jak z kłąków obskubać

250 
Perki, jak oszczędzając jądro, korę dłubać,

W jakiej wodzie uwarzyć, potem jak rozdrobić,
Jak okrasić dla smaku, słowem wszystko zrobić
Według pedagogiki, i jak w usta włożyć,
Aby dzieci z pożytkiem pokarm mógły pożyć! —

255 
Więc na zdrowie, kumosiu!” Tu Marcin przerywa

Pogadankę i swoje ziemniaki opiewa,
Że zawsze sypkie, czy w tej, czy w owej warzone
Wodzie. Lecz stary Boncyk na wargi sparzone
Bieńka kładzie plasterek i tak ciągnie dalej:

260 
„Lecz co kraj, to obyczaj! Kiedyśmy bywali

Ja i jakiś tam Weigert w szkołach tarnowieckich
Lub, jak mówią, na Górach, na kursach niemieckich,
Tam uczono inaczej. Zamiast abecadła
Miał każdy książkę, jaka jemu w ręce wpadła.

265 
Jam smykał z sobą grubą jak księga żywota;

Skinął na mnie preceptor. Ja, ze wsi sierota,
Drżąc jak osika, księgę niemieckiej mądrości
Otwartą tam, gdzie tytuł, niosę Jegomości,
On czyta: »Immanuel Kant’s filozofija,

270 
Buch von der reinen Vernunft!« Z uśmiechem rozwija

Karty i znów mi zwraca i szyderczo prawie
Bąknął: »Tyś mi filozof!« a jam znikł w mej ławie.
Zaczęły się przesłuchy. Pan preceptor siadał
Na swym tronie jak bożek, kolachy rozkładał

275 
Jak jakie krókwie i nas wolał po kolei

Ku sobie między nogi, potem jak złodziei
Uchwycił nas w te kleszcze. Kto skończył czytanie, —
Czy dobrze umiał, czy źle, kładł się na kolanie
Preceptora, który w swej wrodzonej miłości