no-narodowego, jak np. pieśni nabożne polskie („Z wami istnieje naród, a w nim Kościół Boży” IV 634). Wszystko więc układało się w łańcuch niezawodny wniosków: Kościół na Górnym Śląsku związany jest nierozłącznie ze swymi wyznawcami, czyli z ludem polskim, który naodwrót utrzymać się może tylko przez przynależność do Kościoła. Oznaki tej przynależności: pieśni nabożne, modlitwy, świątynie — to tylko zewnętrzny, odwieczny dowód związku, ale przezeń wytworzyło się tyle wartości wewnętrznych, że przemiana ich na wspanialsze zewnętrzne kształty rozwojowe musiała wywoływać uczucie nietyle radości, ile niepokoju. Powinna była uspokoić poetę jako księdza myśl o Opatrzności Boskiej, ale niepokój tkwił nie w myślach, lecz w uczuciach, te zaś zrosły się z dawnym, ubożuchnym kościołem miechowskim.
Jakoż nad wszystkiemi przedmiotami wspomnień górował ten kościół; kupiły się koło niego tak samo, jak w niedawnej rzeczywistości. W cieniu jego kryło się niewielkie probostwo, zbudowane nie dla dumnego w ładcy dusz, lecz dla skromnego pasterza, któryby „z tej samej paszy żył, co trzoda jego”, z nim związana była szkoła „krynica szczęścia miechowskiego,... kolebka księży, sędziów i kramarzy, sołtysów, ordynanców i gmińskich pisarzy”, nie licząc zwykłych wsi mieszkańców, jemu ulegał zamek, w którym było wprawdzie „pięknie jak w niebie”, przynajmniej dla oczu wiejskiego chłopca, ale o ileż nędzniej niż w przyszłym wspaniałym pałacu Tielowskim, ulegał także Stary Dwór, w połowie XIX w, już „najlichsze budzisko”, ulegały wreszcie chaty całego pogłowia ludzkiego Miechowic, niezależnie od pozycji społecznej. Roiło się zaś to pogłowie na przestrzeni czterokrotnie mniejszej od gruntów dworskich, z których cząstkę tylko uprawiali tytułem dzierżawy. Owe 906 mórg chłopskiej własności rozpadało się na statki (pełne gospodarstwa), ogrody i zagrody, przy których żywił się bezrolny tłum komorników. Wprawdzie ten stary porządek społeczny już się zachwiał, już komornicy niezawsze szli za swymi gospodarzami, jak to było jeszcze w Rokitnicy