Był lekarzem górników: Cierpiącym na głowę
Purgacyjami ciała wyniszczał połowę;
Kogo palec u nogi bolał, womitował,
Podwiel strzewa miał w brzuchu; dopiero sfolgował,
Od których nie łyżeczką leki pije chory,
Lecz podobno łopatą, raczą się zwać sami
Nie doktormi, jak słusznie, ale łopatami;
Bóg wie, czy od łopaty, którą proszki sują,
Tu z uśmiechem, lecz oraz z powagą rzekł stary
Tomek Kurc: „Chociażby ktoś chciał tylko przez szpary
Patrzeć na ten świat, przyzna, że mi preceptory
Tak nie dręczą ubogich, ani też doktory,
Nie nastał czas wolności. Ileż z tej epoki
Mógłbym naliczyć faktów wielmożnych wybryków!
Któż się tam bał kar szkolnych lub doktorskich leków;
Do szkoły nikt nie chodził, wszak ci jej nie było;
Kawał jasnego chleba, tak słaby żołądek,
Mając potrawę lżejszą, znalazł swój porządek
Ale państwo wielmożne! ale zwierzchność droga!
Prosty lud myślał, że jest stworzonym od Boga —
Niewiasty, nawet dzieci pod wielmożne stopy
Kornie bary i grzbiety słały: bił stodolny,
Bo onego też bito, bił doglądacz polny,
Bił Jegomość, darł landrat, justycyjarusi
Gdy robiono od Gliwic do Koźla kanały,
Pod batami urzędnych jęczał powiat cały;