Toż samo, gdy do Gliwic szosę fundowano,
Wszelkie ręce powiatu komanderowano
Względy majstrów zjednało. Było oraz wiele
Mówiących, iż tam zbladły krasnych twarz rumieńce,
Iż tam kroćmi panieńskie w rowach gniły wieńce.
Lecz zostawmy sąd Bogu!” Gdy te wyrzekł słowa,
Znów odezwał się Boncyk: „I ja mógłbym śpiewać
Według tej melodyi; lecz pocóż wykrywać
Grzechy dawnej przeszłości? Te praktyki dawne,
Chociaż złe, ale były często i zabawne.
Z klasą na Górski sztejramt, zawsze z sobą brali
Gęś, bo miemczysko nie chciał liczyć ani grosza,
Podwielby nie usłyszał gęsi gęgać z kosza.
Usłyszawszy zaś, mawiał, a z pogodną twarzą:
A ja go gęsiom przaję, gdy samice białe.«
A zaś ojciec, zwróciwszy nań oczy nieśmiałe,
Rzekł: »To gęsiór — a siwy — czyli Pan przebaczy?«
»Niech tam! jak się zabije, to go się zobaczy!«
Zgrzypły drzwiczki zagrody; goście w ową stronę
Nos kierują i oczy, gdyż ostrożnym krokiem,
Miejsce w miejsce chodnika wprzód badając okiem,
Idzie pani gosposia, na ogromnej tacy
Wąskim zbliża się gankiem pomiędzy grzędami,
Na których mak i mięta w zgodzie z nogietkami
I z żółtym słonecznikiem, skoro spostrzegają
Panią, trącane suknią, grzecznie się kłaniają.