Dąży, gdzie stół i ławy w wiecznej lipy cieniu.
Właśnie kończył Walenty, bawiąc swych słuchaczy:
„Czy gęś, czy gęsior, kto go zabije, zobaczy”,
Gdy gospodyni stawia na stół pieczeń tłustą,
I innemi przysmaki. „Już zabity przecie,” —
Mówi, — „myślę, Panowie gardzić nie będziecie
Moją kuchnią, bo pieczeń sama o wzgląd prosi,
Jak widzicie: widelce dla was w piersi nosi!”
Że gęsina na wieczór ku winu smakuje.
„Wszak niedawno był obiad!” — rzekł Ksiądz. Jednak kładzie
Obok siebie szpargały w zwyczajnym nieładzie,
Na co Koronowiczka z ukontentowaniem
Męczy, musi być głodnym. Kiedyja w Wyborze
Ledwo dwie sczytam karty, już to, miły Boże,
A że mi się ćmi w oczach, a zaś na sumieniu
Tak miękko, że się człowiek zaraz po skończeniu
Niech wielebny Ksiądz Proboszcz już raczy położyć
Na bok owe papiórska, przodzi się posilić,
Potem znów można wieczór rozmową umilić.”
„Oj, Pani gospodyni!” — rzekł Ksiądz — »Wy nie wiecie,
Kilkaset były w wieży naszego kościoła;
Przez nie do obecności dawna przeszłość woła.
Jedyneć to miechowskich początków pomniki!
Tego ani bytomskie Gramera kroniki