Już są w śląskich granicach, już Bytom mijają,
Z płaczem Wach konie puszcza w nieprzejrzane bory,
A z tkliwą ostrożnością z woza ów snop spory,
Zdjąwszy go, rozwięzuje; ze snopa wychodzi
Śliczny chłopiec jak anioł; zadumione wodzi
»Mamo! mamo! gdzie mama?« Lecz cisza dokoła!
»Niema mamy, mój Tadzio!« — rzekł Wach, — »lecz przybędzie
Jeśli Tadzio posłuszny i spokojny będzie!« — — —
Więc był Tadzio spokojny długie, smutne lata!
Była zamkiem krakowskim, przed nią krzyż wysoki, —
Tam mawiał swe pacierze Tadzio, tam głęboki
Żal gasił Wach, tam obaj w dni od pracy wolne
Ku Polsce poglądając, na gorzkości wspólne
Tedy owdy zapytał: »gdzież mama?« — cnotliwy
Wach odwłoczył odpowiedź aż do zgodnych czasów.
A gdy już po dwudziesty raz ozdoba lasów
Więdła i kiedy zimne żywiącej jesieni
Barwę, skinął na Tadzię Wach i rzecze: »Synu,
Dziś nadszedł czas wolności twojemu więzieniu
Już jesteś pełnoletnim, ma nad tobą władza
Już ustała, w zamiarach już ci nie przeszkadza.
Kto w zamysłach swych baczy na starszych przestrogi!
Częstoś pytał o matkę; — ty już nie masz matki,
Zwiędła po zgonie ojca, jak na polu kwiatki,
Które mroźna noc truje! Śmiercią Uryjasza