Rzekłszy, usiadł na ławie; aże stękła ława,
Gdy spoczął na niej Foltyn i Foltyna sława.
Foltynie! któż ci kazał drażnić w gnieździe osy?
Nie odliczą się rzadkie na twej głowie włosy!
Gryczyki, Solipiwo, Krzón, bo w owej mowie
Foltyna o Altmanie, Salomonie, Mierze,
Myślą, że mówca skubie ich dwuznaczne pierze.
„Co to?” — piał Kiepek. — „Hańba! Toć rzecz nowa,” — drugi —
Za drzwi z nim!” Już wykonać, co grożą, gotowi,
Pan Rektór woła: „Cicho, cicho!” aż wtem nowi
Wstają mówcy: Markucik, dawniej zwany Miałki,
On co między pierwszymi wyrzekł się gorzałki,
Stoją mocno jak w grochu walącym się tyki,
Wszystcy razem chcą mówić, a gdy nikt nie słucha,
Wrzeszczą głośniej. Pan Rektór odważnego ducha
Krzyczy głosem słowika: „Ja w imieniu króla,
Uciszcież się!” Gdy w lecie nagle wiatr powstanie,
Występują ogromne chmur wojska: błyskanie,
Grzmotu łoskot, trzask gradu, huk strasznej powodzi,
Trwoga zewsząd... powoli burza znów odchodzi,
Co przed chwilą dla czarnych chmur było za ciasne;
Tak też było we szkole: po tak groźnej chwili
Wszystcy na głos Rektora znów się uciszyli;
Siadają. Nim ostatni z cicha coś przebąknął,
Na znak, że chce coś mówić; nastało milczenie,
Rektór mówić pozwolił, więc pełni zlecenie: