Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

Rzekłszy, usiadł na ławie; aże stękła ława,
Gdy spoczął na niej Foltyn i Foltyna sława.
Foltynie! któż ci kazał drażnić w gnieździe osy?
Nie odliczą się rzadkie na twej głowie włosy!

155 
Oto już wstał Marcinek, Żyłowie, Barglowie,

Gryczyki, Solipiwo, Krzón, bo w owej mowie
Foltyna o Altmanie, Salomonie, Mierze,
Myślą, że mówca skubie ich dwuznaczne pierze.
„Co to?” — piał Kiepek. — „Hańba! Toć rzecz nowa,” — drugi —

160 
„By nas w twarze bić miała pięść gminnego sługi;

Za drzwi z nim!” Już wykonać, co grożą, gotowi,
Pan Rektór woła: „Cicho, cicho!” aż wtem nowi
Wstają mówcy: Markucik, dawniej zwany Miałki,
On co między pierwszymi wyrzekł się gorzałki,

165 
Bułeczka, Boncykowie, Pieckowie, Łaszczyki,

Stoją mocno jak w grochu walącym się tyki,
Wszystcy razem chcą mówić, a gdy nikt nie słucha,
Wrzeszczą głośniej. Pan Rektór odważnego ducha
Krzyczy głosem słowika: „Ja w imieniu króla,

170 
Wołam was do porządku! Cicho tam, Mitula!

Uciszcież się!” Gdy w lecie nagle wiatr powstanie,
Występują ogromne chmur wojska: błyskanie,
Grzmotu łoskot, trzask gradu, huk strasznej powodzi,
Trwoga zewsząd... powoli burza znów odchodzi,

175 
Niekiedy jeszcze zagrzmi, lecz wnet niebo jasne,

Co przed chwilą dla czarnych chmur było za ciasne;
Tak też było we szkole: po tak groźnej chwili
Wszystcy na głos Rektora znów się uciszyli;
Siadają. Nim ostatni z cicha coś przebąknął,

180 
Powstał stary gwardzista Walek Boncyk, krząknął

Na znak, że chce coś mówić; nastało milczenie,
Rektór mówić pozwolił, więc pełni zlecenie: