To rzecz pewna, że za mną z całej Rokitnicy
Pójdą i gospodarze i ich komornicy.
Karf pójdzie za Bujarem, a Bobrek się dowie
O sprawie, gdy ją Mierzwa dziś w karczmie opowie.”
Widział, jak z dalszej ławy na niego się mroczy
Kwaśna twarz Widawskiego. Był to człek sumienny
W pełnieniu obowiązków, w życiu nieodmienny.
Ileż go już nosiły zdrowe zawsze nogi!
Bo pieprz nosił z Bytomia, a z Pyskowic buty,
Po sól chodził na Góry, do Gliwic po druty
Do garnków obciągania. Biegał, więc był zdrowy,
Pomimo zadań tylu na szychtę gotowy.
Do kościoła zaś chodził w niedziele wczas rano,
Po Mszy świętej już go gdzieś w podróży widziano.
Że sumiennie używał przedrogiego czasu,
Stąd twarz jego nabrała niejakiegoś kwasu.
Aże wzdychał Widawski, wzdychał, oczy zmrużał,
Wstał nareszcie, Hatlapę zyzo okiem śledził
I przez wargi stulone te słowa przecedził:
„Raczcież skończyć, Kochani, niepotrzebne baśnie;
Że nie wiecie, po coście tu przyszli. Już tego
Dosyć; zacznijmyż, proszę, od najważniejszego
Przedmiotu, mnie się śpieszy, gdyż jutro wczas rano
Muszę iść do Pyskowic, bo tam suszę siano.
Pyskowice nie Paryż! Mnie nogi nosiły,” —
Śmiał się Bujar, — „przez całe Prusy i Francyję