Strona:Stefan-Żeromski-Miedzymorze.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

porządnym, przypominającym co do kształtu klucz dzikich gęsi, gdy lecą z północy w południe.
Skoro piękna panowała pogoda, płynęły wierzchem wiślanego wartu z szumem, który łudzi ucho, jakgdyby nadejścia burzy.
Skoro nad krajem przelatywały wichry, pochód grona łososi zapadał na dno i w ciemnicy wodnej ciągnął w górę po trzy mile na godzinę.
Wówczas w łożysku starej Wisły, nie przerażał ich tak jeszcze wysmukły napastnik i zdrajca.
Z czasem nauczyły się czujności, bojaźni i lęku wobec jego złowieszczej postaci, — wszystkich kształtów i kolorów, które z nim są złączone, — barw białych, czerwonych, jaskrawych, — oraz ostrożności wobec wszelkich nieznanych hałasów i dźwięków.
Skoro przebiegły napastnik począł stawiać jazy u brzegów, a w warcie rzeki drygawice, w których niejeden ród wędrowny wyginął, przodownica nauczyła się poznawać wrogie sidła i złowieszcze zasadzki.
Napotkawszy je w swojej drodze, rzucała się wskok, niemal w lot i mknęła, jak błyskawica.
Za nią tymże szlakiem niewidmym, niemal lotem, szył wszystek szyk, szybujący nad przeszkodą.
Jeżeli zaś zasadzka nie była do przebycia lub przerwania, przodownica w kłąb zwijała swe ciało i przeskakiwała pułapki.
Zginała się, jak sprężyna, przybliżając widłowatą płetwę ogona aż do wystającej szczęki swej paszczy, nagle rozprężała zwinięte koło swego