jak mgły niebieskie, — świst przeciągły dał znać, że widać już stare, bardzo stare miasto. Wychyliłem się z okna wagonu i patrzałem z dziwnym wzruszeniem na wieże wysokie i czarne sylwetki gmachów.
W dniu następnym rozpocząłem po mieście wspomnianym wędrówkę, z pośpiechem ubliżającym mej randze i wiekowi. W pewnej galerii obrazów zapatrzyłem się, prawdziwie zabawnie, na rysunek wielkiego artysty, zatytułowany — „Znak“. Odchodziłem i wracałem znowu, by błąkać się myślami Bóg wie gdzie, myśleć bez końca, marzyć...
Zapatrzony byłem w rysunek do tego stopnia, że nierychło dopiero spostrzegłem stojącą obok mnie najpiękniejszą na ziemi kobietę. Napróżno bym usiłował opisać tę głowę przepiękną, obciążoną bogactwem włosów ciemno-popielatych z odbłyskiem srebra, tę twarz matowo a jednostajnie białą, te wielkie, kryniczne, niebieskie oczy, długie jak u bogiń egipskich rzęsy, rzucające na podoczne powieki ruchome cienie... U-