Strona:Stefan Żeromski - Pocałunek.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

siadłem na jakiejś kanapce i przyglądałem się tej kibici w kształcie terca, wysmukłej i gibkiej, a posiadającej rytmiczność delikatnych zgięć, — biodrom w kształcie liry, ramionom zlekka wzniesionym i koniec końców usiłowałem zrozumieć, jakim sposobem ja należę do jednego z tym arcydziełem gatunku zoologicznego. Szczególniej oczy jej sprawiały wrażenie przerażające: zdawało się, że za chwilę zadadzą ci spojrzeniem cios śmiertelny, nie można było patrzeć w nie bez jakiejś namiętnej grozy i dreszczów zachwytu. Odwracałem głowę, aby ich nie widzieć. Obok nieznajomej stał dżentlmen, mąż jej prawdopodobnie, jeden z tych dżentlmenów, jakich taki nawet jak ja światowiec widział wielu. Krótko obcięte włosy sczesywał artystycznie na czoło, otwierał z precyzją usta, gdy kładł na nos pince-nez i patrzał zajęczym wzrokiem w przestrzeń, nie dostrzegając w niej naturalnie pomocników referentów. Piękna zatrzymała się długo przed rysunkami, jakie opuściłem przed chwilą i pa-