— Zostaw mię na chwilkę — zwróciła się do towarzysza. Skinąwszy pobłażliwie głową, dżentlmen opuścił podziemie.
Słuchała przez chwilę skrzypienia ziarenek piasku pod stopami odchodzącego, potem pochyliła się nad sarkofagiem, zakryła twarz rękami i zapłakała gorzko, spazmatycznie, długo, nieskończenie długo, tak, jak płakać można raz w życiu, w wielkiej jego minucie.
Płacz ten wstrząsał jej ramiona i plecy, piękna głowa opadła na piersi. Zatknięta przez posługacza na lichtarzu świeca rzucała na tak płaczącą białą plamę światła.
Jaką-to gorycz przyniosła ze świata, jaki żal, jaką rozpacz wypowiadała wielkiemu cieniowi?...
Bezwiednym ruchem ująłem jej rękę i podniosłem do ust. Przez wielkie łzy, stojące na jej źrenicach, popatrzyła mi w oczy. Staliśmy tak w ciągu chwili długiej. Potem szybko na pochylonym przed nią czole moim złożyła pocałunek.
Strona:Stefan Żeromski - Pocałunek.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.