KSIĘŻNICZKA
— Jakże to dziwne...
SUŁKOWSKI
— Dziwnie układa się ta sprawa. Lecz inaczej nie można. Trzeba tak właśnie. Powołam się na te pewne zasługi, o których mówią, wyliczę je — cha — cha! — i wzamian zażądam rekompensaty. Mam nadzieję, że Bonaparte zgodzi się. Nie podwyższy mię, nie pokaże z za tych kulis, gdzie żyję, a wynagrodzi mię najszczodrzej, jak tylko istotny władca wynagrodzić jest w stanie.
KSIĘŻNICZKA
— Byłbyś waszmość skrzywdzony! Nie mógłbyś iść swoją drogą, nie osiągnąłbyś tego, do czego dążysz. Nie! I Nie mogę przyjąć!
SUŁKOWSKI
— Nie będę skrzywdzony. Przeciwnie, będę szczęśliwy Ale — jeden warunek...
KSIĘŻNICZKA
— Słucham.
SUŁKOWSKI
— Jestem podejrzliwy... Klęski mię wychowały, niedole mię kształciły... Dasz mi pani słowo, że nie zdradzisz idei służenia swemu krajowi. Nie, — nie to! Dasz mi słowo, że w tem, co mi mówiłaś o przekształceniu się twej duszy — była prawda.
Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/155
Ta strona została przepisana.