Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/160

Ta strona została przepisana.

się z miejsca. Pewnej nocy byłem sam nad morzem... Księżyc świecił, lecz utonął w zawłokach chmur nieruchomych. Spływało nieustanne jego światło tajemne, jakgdyby ze źródła swego spływała tęsknota do sławy, ciągnąca duszę w jednym zawsze kierunku. Między nadbrzeżnemi drzewami wśród skłębionych koron, przez woń upajających kwiatów przesiewało się obojętne, piękne, zwodnicze światło. Po chmurach rozległych rozpierzchło się to światło, ten uśmiech wiecznej radości w pustyni niebios. Byłem nad olbrzymiem morzem sam jeden i na ziemi sam jeden. Nie było za mną na ziemi nikogo. Nikogo przedemną... Byłem ścigany, w służbie cudzej, w stronie cudzej. Długi słup blasku położył się na wodach morza. Gdym szedł, złocisty szlak na falach szedł wraz ze mną, jedyny towarzysz; posuwał się — gdym stanął, stał w morzu nieruchomy, jakby był moim złotym cieniem. Patrząc naówczas w ów blask, myślałem, że jest on, jak sława. Każdy człowiek go widzi i dla każdego człowieka on świeci, a oczy każdego człowieka poczytują go za swoją tylko własność. A sam on czy istnieje, ten blask na morzu? Czy istnieje sława wieczna? Czy sława nie jest, jak odbicie księżyca na morzu, które wraz z nami idzie — nasze złudzenie — i wraz z nami ginie, gdy zawrzemy oczy?

KSIĘŻNICZKA
— A Napoleon Bonaparte!

SUŁKOWSKI
(zamyślony)
— Bonaparte... Jego sława napełniła ląd i morze. Do-