Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/162

Ta strona została przepisana.

SUŁKOWSKI
— Przeciwnie: przybyłem zapóźno. Najeźdźcy już wówczas pokonali nas. Wódz nasz wzięty został do niewoli. Wojska zdezorganizowane, rozpierzchłe cofały się, uchodziły. Stanąłem na czele małego, zdemoralizowanego oddziału, ale w pierwszem starciu zostałem rozbity na miazgę. Pamiętam szczęk ręcznej broni tamtego dnia. Popłoch żołnierzy... Pamiętam siebie w tym zamęcie i żądzę śmierci, która jedyna wówczas w piersiach została. Szedłem przez pole nieznane, otoczone posępnym lasem, jakby poprzez dziedzinę, która już jest po tamtej stronie śmierci, przez pole tamtego świata. Łkanie rozdzierało mi piersi, a rozpacz chichotała nad głową.

KSIĘŻNICZKA
— Cóżeś waszmość uczynił?

SUŁKOWSKI
— Uszedłem wraz z innymi. W świat! Po cudzych zaułkach, po obcych ścieżkach... Patrzeć na ludy zwycięskie, zorganizowane, budujące codziennie, powoli, wytrwale, celowo swą wielkość. Ścisnąłem zęby i samemu sobie przysiągłem: nauka, praca, wytrzymałość, subordynacya! I przebiegłość! Przysiągłem sobie, że jeśli nie padnę na obcych drogach, to wrócę tam, wrócę — i wtedy!...

KSIĘŻNICZKA
— Niechaj się spełni!

SUŁKOWSKI
— Dokąd się pani teraz udasz?