Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/168

Ta strona została przepisana.

VENTURE
— Czuję się szczęśliwym, że mogę ci służyć, pani. Kocham kapitana Sułkowskiego, jak syna. Poznałem go daleko stąd na wschodzie, w mieście Aleppo. Razem uczyliśmy się azyatyckich języków, jako dwaj żaki. Jestem starcem, a patrząc w jego życie, drugą przeżywam młodość, ponieważ świat odbija się w jego duszy, jak w morzu...

KSIĘŻNICZKA
— Z radością słyszę te słowa.

VENTURE
— Dziś przed godziną zaledwie mówiliśmy tutaj pomiędzy sobą... Ale czy nie obrażę twych uszu, gdy powiem, że mówiliśmy o tobie? Przepraszam za wywołanie tej zorzy na twe policzki! Mówiliśmy tutaj o tobie, pani, jako o dalekiem szczęściu, które postanawiał zatopić w nocy wiecznego milczenia, jako o prawie jego duszy, które ze siebie przemocą wyrywał. Przybyłaś, jakgdyby zaprzeczenie. Jakże dziwnemi są dzieje dusz czujących!

KSIĘŻNICZKA
— W istocie, dobry panie...

VENTURE
— Zdawaćby się mogło, że słyszałaś, cośmy mówili, i przyszłaś spojrzeć, czy taka mocna będzie jego wola, gdy ujrzy twe oczy, czy się ostoi w świetle twoich źrenic i wobec tego płomienia, który na twe policzki wypływa z głębi duszy...