Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/240

Ta strona została przepisana.

VENTURE
— Czemuż ty tam nie jesteś?

SUŁKOWSKI
— Wyszedłem stamtąd przed chwilą. Było mi duszno w tej sali.

VENTURE
— To skutek niezgojonych dotąd ran spod Salheyeh.

SUŁKOWSKI
— Nie. To nie skutek ran.

VENTURE
— Zaręczam ci! Daremnie tym nowym mundurem szefa brygady pokrywasz siedm damasceńskich cięć i ów celny postrzał od zdradzieckiej beduińskiej kuli.

SUŁKOWSKI
— Od czasu bitwy pod Salheyeh minęło ośm tygodni. Zapomniałem o ranach. Przyschły rany... Jakiś za to głuchy ucisk duszy od wielu dni mię przytłacza. Smutek... Rzucam się do najtrudniejszych prac wojennych i ekonomicznych, piszę, uczę się, hieroglifuję, badam posągi, chodzę najpilniej na posiedzenia instytutu i opracowuję kwestye, zabijam wysiłkami każdą chwilę, żeby nie myśleć.

VENTURE
— Tak, dobra metoda: zasłonić myśli myślami...