w wojskach republiki francuskiej. Już go nikt nie uśpi obietnicami, ani pozorem ustępstw.
MIKOŁAJ ERIZZO
— W istocie rozpadliśmy się na dwa obozy...
CONDULMERO
— Obozy! Na kogóż to mam liczyć w naszym?! Na bogatych sybarytów, na cicisbeów i dżentildonny? Na tchórzów i chwalców, wiszących dla zysku przy naszej władzy? Gotów jestem wydobyć oręż, gotów jestem — na kości świętego Marka! — utopić go we własnej piersi, gdyby to dało obronę miastu. Wenecya! Boskie, jasne, rodzinne miasto! Śmieje się, bawi, ucztuje, zalega teatry, śpi w puchu, kołysze się w gondoli... Muszę dbać, jak tchórz, żeby nie najmowano sławian do mordowania po zaułkach bezbronnych jakobinów, muszę baczyć, żeby lekkomyślną fanfaronadą patryotyzmu nie przyśpieszono dnia zguby. Wspomnijcie, dostojnicy, sprawę Laurier, która nad nami wisi, jak miecz Damoklesa — a oto dwa dni temu wynikła nowa. (Zwrócony do Antraigues’a). Pomocnik pana hrabiego d’Antraigues’a, marsylczyk Goujon zerwał na placu świętego Marka kokardę trójkolorową z kapelusza pewnego starca, jak się okazało, tłomacza poselstwa rzeczypospolitej francuskiej, znawcy wschodu, przyjaciela Bonapartego, „obywatela“ Venture’a. Ta sprawa może się stać powodem natychmiastowego konfliktu...
Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/68
Ta strona została skorygowana.