Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.
96

zów. W ciągu takich dni Piotr, o ile chciał, mógł pracować w pokoju, przylegającym do gabinetu komendanta, zupełnie samotnie. Miał tam stół, rajzbrety, przybory miernicze i rysunkowe, oraz szkice i notaty generała, z których wyłonił się ów (dość zresztą wątpliwy) „wynalazek“.
Gdy tak pewnego dnia pracował w owym pokoju, pchnęła go z miejsca wrodzona pasya do szukania niebezpieczeństw. Nie wystarczało już szczęście przebywania w tymsamym co Tatjana domu, nadzieja zobaczenia jej przy obiedzie i marzenie o rozmowie w salonie. Serce biło i ten jego przyśpieszony takt stał się, jak rozkaz wewnętrznej siły. Piotr wsłuchiwał się długo w to bicie serca i wywnioskował, że nie da mu rady. Złożył rysunkowe przybory, oczyścił i wyrównał na sobie mundur... Cicho wyszedł drzwiami, których progu jeszcze nigdy nie przekroczył. Znalazł się na małem wewnętrznem podwórku, wyłożonem marmurem. Minąwszy je, wszedł do sieni i ujrzał swą postać, odbitą w lustrze. Poznał, że idzie dobrą drogą. Z lewej strony były wąskie zakręcające się schody. Na pierwszem piętrze drzwi na pół oszklone. Starożytna, bronzowa rączka od dzwonka w kształcie strzemienia znajdowała się z boku. Pociągnął za nią. Usłyszał metaliczny głos, uderzenie raczej w piersiach, niż w przestrzeni zewnętrznej. Drzwi się otwarły. Stała w nich mademoiselle Mathilde, towarzyszka, wychowawczyni, powiernica i garderobiana Tatjany. Przystojna francuska spojrzała na