Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.
98

— Doprawdy?
— Ależ tak!
— O tem nikt nie będzie wiedział, więc może pan mieć odwagę. Mathilde jest pewna, nie powie nikomu ani jednego słowa.
— To być może, ale ja nie miałem odwagi wejść tutaj do pokoju pani.
— I dla czegóż to?
— Nie trzeba przekraczać granic szczęścia. Szczęście nie znosi za sobą pościgu. Napastowane odwraca się i zaczyna prześladować napastnika.
— Patrzcie, co to za filozof!...
— Ależ tak, — już nad tem myślałem niemało.
— I to ma być artylerzysta, wojak, zdobywca...
Usiadł na owej wskazanej kanapce i łakomie rozglądał się po pokoju. Spływała zeń wszelka troska, wszelka myśl o zewnętrznym świecie, a szczęście, jak zapach, napełniało całe jestestwo. Oczy, usta, twarze obojga stały się jednym uśmiechem. Tatjana siedziała zdala, przy gotowalni. Pod pozorem, że chce obejrzeć cacka toaletowe, zbliżył się do niej. Ale odsunęła go groźnem skinieniem ręki, obnażającej się wskutek tego skinienia z szerokiego rękawa. Więc przeglądał piękne flakony z perfumami Rimmela i Lentherica, pudełeczka na wonne kosmetyki, skrzyneczki na biżuterye, jakoweś pomadki, pasty do paznogci, pilniczki i rozmaite rodzaje szczotek. Wydzierała mu to wszystko z rąk, rozkazując wrócić do kąta, na dawne miejsce. Ażeby zaś nie mógł już się stamtąd wydostać, sama usiadła na owej kanapce. Niepostrzeżenie