Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.
100

niewinności. Piotr uwierzył. Nie tylko uwierzył, lecz sam stanął w obronie jej honoru przeciwko własnym podejrzeniom. Przytulił jej serce do swego, przygarnął ją do swej duszy bardziej, niż do ciała, i śnił o niej, tak ją tuląc do siebie. Mademoiselle Mathilde w sąsiednim pokoju, za zamkniętemi drzwiami przesunęła z hałasem jakieś ciężkie przedmioty.
— Trzeba rozmawiać głośno, bo myszka się niepokoi, — rzekła ze śmiechem Tatjana. — Jesteś niebezpieczny, mój wielki inkwizytorze! Dopiero byłeś tchórzliwym filozofem, który zmyka przed szczęściem, w obawie, żeby ono nie zaczęło go ścigać, a oto nabrałeś zanadto wiele odwagi. Widzisz, jaki jesteś niestały... I to taki każe mi tu przysięgać, jak w sądzie... A ty?
— Co ja?
— A ty? Domyśl się...
Mówiła pół po rosyjsku, pół po francusku, widocznie, żeby „myszka“ mogła słyszeć nie tylko, echo, lecz i treść rozmowy. Ale rozmowa urywała się co chwila, zahaczała o konieczność kontemplacyi, nie mogła zresztą wydobyć się z ust, co moment zamykanych przez pocałunki. Przypadkowo rzuciwszy okiem w lustro, Piotr zobaczył swą twarz, odbijającą od czarodziejstwa głowy Tatjany. Zapytał:
— Dla czego mnie pierwszemu pozwoliłaś pocałować te usta?
Odpowiedziała z powagą, z głęboką szczerością, na jaką człowiek zdobyć się może: