Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.
101

— Widzisz, — tego nie wiem. Dawno to sobie postanowiłam. Jeszcze za pierwszej twojej bytności. Pamiętasz? w ogrodzie? Miałam zamiar na balu, ale nie udało się. Czyhałam na taką chwilę, czyhałam, ale nie udało się... Musiałam wreszcie napisać, bo co było robić?
Wypowiadała te słowa, jak człowiek, który miał ciężkie strapienie, ale je szczęśliwie pokonał. Piotr przypomniał sobie, ile to razy od tej chwili w ogrodzie, kiedy raz pierwszy Tatjanę zobaczył, najmował do rozpusty za pieniądze publiczne dziewuchy, — i zmierzył teraz całą otchłań krzywdy, jaką przez to sobie i Tatjanie wyrządził. Twarz jego własna wydała mu się ohydną, jakąś czarną i godną pogardy. Powiedział o tem Tatjanie. Ale wtedy zaprzeczyła najsłodszemi protestami, dobrotliwemi pieszczoty, zaglądaniem w oczy aż do samego ich dna, a przez nie aż do skrytości serca.
— Ta kanapka jest dziwnie nieprzytulna... — stwierdziła niespodziewanie z ubolewaniem.
— Nie? A prawda, że nieprzytulna jakaś...
— Innej tu nie mam. Tymczasem wnosić tu teraz inną kanapkę — byłoby nieprzezornie. Zrozumianoby to w sposób niewłaściwy, a może nawet opaczny. Nieprawdaż?
— Rzeczywiście. Cóż tu począć?
— Ja nie wiem.
— Od czegóż pan jesteś tym filozofem?
— A tam? — spytał w opresyi z zakłopota-