Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.




XII.

Po zrzuceniu ze schodów rewidującego pedagoga Piotr stał się bożyszczem uczniów p. Kozdroja. Gdy przechodził, usuwano mu się z drogi, nieznajomi chłopcy kłaniali się na ulicy, a zawsze i wszędzie witały go wesołe uśmiechy uwielbienia i oczy roziskrzone od wdzięczności. Piotra gniewała ta sława przedmiejska, ale gniewała powierzchownie. W głębi polubił ją i przyzwyczaił się do swej wielkości.
W pierwszych dniach kwietnia, gdy był wieczorem sam w mieszkaniu, ktoś zastukał do drzwi. Po chwili wszedł jeden ze „spiskowców“, wysoki, szczupły blondyn z niebieskiemi oczami. Był to główny winowajca, o ile można było wywnioskować z rozmaitych szczegółów. Wśród niezgrabnych ukłonów, czerwienień się i poblednięć, jąkając się i bełkocąc nieumiejętnie rosyjskie wyrazy, uczeń ów wyłuszczał jakąś prośbę. Piotr poprosił go do swego „salonu“, czyli do drugiej izdebki, usadowił na krześle i poczęstował papierosami. Uczeń tłomaczył szeroko i długo, coraz bardziej zawile, a nawet, — w miarę jak się uspokajał, — ze świadomą i umyślną zawiłością, jakąś rzecz o książkach. Piotr