Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.
116

wielobarwny blask biżuteryi, elektryczne światło, a nawet podniecający nerwy dym benzyny.
Widywali się codziennie w różnych miejscach i o rozmaitej godzinie. Tatjana nominalnie była pod opieką Matyldy, lecz ta opieka była czysto nominalna. Matylda wciąż spóźniała się, albo zawcześnie wychodziła, dążąc do „krewnych“, do „kuzynek“, albo znowu do „ciotki“. Generał zwiedzał rzeczy wojskowe, urządzenia społeczne, czynił zaprzyjaźnione notaty w sposób wysoce dyplomatyczny i bajecznie ostrożny, co mu zabierało bardzo dużo czasu. Wobec tego Tatjana, pozostawiana w tym Paryżu tak bezlitośnie samej sobie, musiała szukać jakiejś opieki, a Piotr z konieczności poczuwał się do jej udzielania. Spotkawszy się o umówionej godzinie i w miejscu wiadomem, szli w to miasto czarodziejskie, znikali w niem, jak dwie małe krople w wielkim oceanie. Miłościwe i dobrotliwe nad wszelką pochwałę były dla nich dzielnice, place, bulwary — i tłum nieznany, wśród którego się błąkali. Prastare, wąskie uliczki kędyś w okolicach Beaux-Arts, koło Odeonu, albo cmentarza Montparnasse — ileż ich szczęścia widziały! Czasem z mroku nocnego wysunął ze swego piedestału Voltaire szyderczo przekrzywioną głowę, albo na szczęśliwym szlaku miłości zastąpił Danton, ryczący w zgiełkliwe ulice swe pozwy tytaniczne... Te monstra ku innym jakowymś rzeczom unosiły myśli. Dumali tedy przed ich kadłubami, wyniesionemi tak nadzwyczajnie, wspominając, czego to od nich chcą, — czego się zawsze smuci biały Musset, albo