Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.
122

Nie mógł jej się wtedy oprzeć. Cokolwiekby chciała zrobić, godził się na wszystko. Co więcej, lubił sam podsuwać jej myśl o tej kawiarni, — namawiał, ażeby w tajemnicy przed Matyldą i generałem wymknąć się z domu i gnać do ulubionej skrytki.
Pewnego popołudnia byli na koncercie Colonne’a. Generał siedział na przodzie loży, Tatjana obok niego. Piotr w głębi. Orkiestra grała heroiczną symfonię Bethowena. Stary generał poczuwał się do obowiązku słuchania w skupieniu ze względu na osobę wojownika, Bonapartego, który czynami swemi natchnął, pono, twórcę do podjęcia i wykonania nieśmiertelnego dzieła. Tatjana była roztargniona. Rzucała oczyma po wielkiej sali Chatelet, natłoczonej zadumanemi głowami. Ale oto po części pierwszej, — jakby po rozległych i szalonych dziejach czynu, — wśród ciszy dała się słyszeć druga, — dzieło boskie, — w którem materyalne instrumenty przemawiają nie materyalnemi głosami, lecz elementami duszy człowieka — o śmierci. Wielekroć powtarzająca się melodya kroków zmierzających ku wrotom wieczności rozwarła ich połowice i ukazała sprawę śmierci, — dzieło jej niszczycielskie. Zachwiała się melodya, jakgdyby człowiek ogarnięty przerażeniem, spadła z piedestału mocy swej i jęła tarzać się w boleści, u nieubłaganego progu. Słychać w niej było, jak szał ręce zapuszcza we włosy, jak jęk zamiera, jak serce wzdryga się i pęka od widoku bezlitości. Zdala pochodem nadeszły kroki nowe, idące w tęsamą