Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.
127

podobał jej się Tycyana młodzieniec w rękawiczce i podobał w sposób tak wyjątkowy, że Piotr był o niego zazdrosny. Lubiła rysunki, ryte na etruskich zwierciadłach, Fragonarda i Salome Bernardina Luini’ego....
Żadne zjawisko znane, żadne dzieło sztuki, ani najstarszy przejaw pracy wieków — jej nie imponował. Wszystko, cokolwiek spotykała na drodze — instytucye, pomniki, rzeczy czczone, jako skarby, były nie to obojętne, lecz służyły do odebrania własnego jedynie wrażenia. Paryż, z jego przeszłością, z gmachami i muzeami, siedlisko nauk, postępu i sztuk, był czasem zabawką jej myśli, czasem w chwilach łaski i wzruszenia przedmiotem kontemplacyi. Ona nie była dla żadnego z tych ludzkich dzieł. Jedyny i istotny zachwyt czuła dla modnych „kreacyi“. Uwielbiała żywe życie. Kiedy nad wieczorem znaleźli się we wrzaskliwym kotle bulwarów — czuła się najlepiej. Ideje, uogólnienia, spostrzeżenia Piotra nużyły ją, a nawet sprawiały szczególniejszą przykrość. Nie mogła pojąć jego stanu duszy, rozterki i targaniny wewnętrznej. Nachylała się siłą woli, patrzyła w jego świat, wytężając słuch, ale nie mogła tej jego dziedziny uczynić własną. Czasem zadawała pytania, albo, co gorsza, głosiła opinie, które go doprowadzały do głębokiego smutku.
Wybuchały wtedy sprzeczki i scysye. Umiała być niewzruszenie twarda, nieubłagana i nieugięta, — gryzła wargi i miotała groźne spojrzenia. Wiedział dobrze, że gdyby nawet skonał u jej