Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.
129

mował ją rękoma ducha. Długo tak nadaremnie płonął przed kamiennym posążkiem.
Chwila ta zginęła zresztą bez śladu w powodzi innych, wśród momentów radości, krótkich jak błyskawica, i długich mroków smutku. Widywali się w dalekiem mieszkaniu mademoiselle Mathilde. Jednego dnia, przyszedłszy na miejsce o naznaczonej godzinie, zastał pokój pusty. Czekał... Był już mrok. Świeca płonęła na stoliku, zarzuconym książkami i drobiazgami. Ruchomy blask odbijał się w lustrze kominka i szafy, niecąc wokoło jakby widomy, drgający obraz bezsilnej tęsknoty, co narywała w sercu. Huczało wielkie miasto. I ten huk zdawał się być w sercu, w duszy targanej od niepokoju. Ręce czepiały się ulubionych sprzętów, w których miłość była utajona. Każdy szczęk drzwi, odgłos na schodach wprawiał we wzmożony stan męki czekania. Minęła jedna i druga godzina. Nareszcie rozległ się łoskot otwieranych drzwi i odgłos ukochanych kroków.
Wróciła. Jak strzała puszczona z cięciwy, tęsknota uderzyła w jej piersi. Skargi, szyderstwo, podejrzliwość, nagłe twarde postanowienia i jeszcze bardziej nagłe upadki do nóg.... Tatjana była milcząca, nie chciała oddać pocałunku, drwiła i raz wraz cisnęła opryskliwe zdanie. Po długich prośbach na klęczkach dowiedział się, że była w sklepach. Nie wierzył. Sztylet podejrzenia wrzynał się w serce. Szczególnie uśmiechnięta, półobrócona, drwiąca wyznała wreszcie, że poszła do kościoła Saint-Germain-des-Prés. Nabywszy świecę, posta-