Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.
133

Schyliła się, zwinęła w sobie i siedziała na łóżku z głową ukrytą w dłoniach. Włosy jej były rozkudłane, gruba chustka okrywała ramiona. Było coś nad wyraz bolesnego w tej niezmiennej postawie. Nie mógł posadzić jej na krześle, ocucić, dźwignąć. Wracała wciąż do swej dziwacznej pozy. Gdy podniósł jej głowę i zajrzał w oczy, zobaczył twarz bladą, bez wyrazu żadnego, a oczy martwe i zimne. Nic nie mówiła, — a jeśli wyrzekła jakie zdanie, było obłudne, albo bezmyślne. W pewnej chwili z za włosów, które jej twarz zasłaniały, rzekła w pełni rozumu, tonem, który zdradzał głęboki namysł.
— Jeśli mi dasz dziecko, to się już nie będę bała.
— A czy to nie pierwszy raz tak się boisz?
— Nie pierwszy.
— A kogo się ty boisz, kogo?
— Jednego.
— Wyznaj mi!
— Nie mogę.
— Przysięgnę ci, że ja potrafię wyrwać z ciebie tę obawę!
— Nie potrafisz.
— Ja nie potrafię?!
— Daj mi dziecko...
— Nie rozumiem cię...
Chwycił ją za ręce, objął ramionami, jak skarb swój — i prosił się:
— Powiedz, kogo się boisz!...
Milczała podawnemu. Milczała długo, okrutnie,