Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.
134

złowieszczo dla siebie i dla niego. Wreszcie nieproszona rzekła sama:
— Jeden tu do mnie przychodzi.
— Kto? — szeptał Piotr.
— Jeden.
— Jakże wiesz, że przychodzi?
Podniosła znienacka głowę i rzekła, wskazując na drzwi:
— Wczoraj te drzwi zaczął szarpać. Z dziesięć razy szarpał. Cała ta ściana trzęsła się, gdy tak targał... Boże! — jęknęła w boleści, rozglądając się zgasłemi oczyma i zwolna, bez sił opadając na posłanie.
— Ależ to przeciąg, wiatr ruszał te drzwi!
Milczała.
— Mówże, Taniu!
— Czego ty chcesz?
— Skąd ci to przyszło do głowy, że ktoś mógłby się do ciebie dobijać? Dla czego?
— Ja wiem dla czego i on wie, dla czego.
— Któż to taki? Na Boga, któż to? Powiedz!
— Nie powiem tego nigdy, nikomu, nikomu!
— Ani mnie?
Podniosła ramiona ociężałym ruchem, pełnym miłości, oplotła mu szyję i głowę jego przytuliła do piersi kochającej, w której gwałtownie biło wzburzone serce. Prosiła błagalnie:
— Nie żądaj tego wyznania. Nie mów o tem do mnie. Proszę o to przez naszą miłość...
— Dobrze, już nie powiem ani jednego słowa. Ale uczyń tak, gdy cię ogarnie obawa, a mnie