Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.
139

mię śniły się przeraźliwe widziadła. Cóżby za to dał, żeby wzrokiem tym przebić ogromne ściany i ujrzeć, czy prawdą jest, co podsuwała wyobraźnia, — i jeżeli to prawda, zadać duszy własnej ostatni i nieomylny cios. I oto nagle Tatjana wychodziła wesoła, rozbawiona, pustująca, pełna jakby nowego blasku i zapachu. Wszystko znikało, jak mrok wobec światła. Jej wonne ręce, radosne oczy odpędzały wszelki smutek. Zanosiła się od śmiechu właśnie z Piotra. Piąte przez dziesiąte opowiadała, co to jej nawyznawał malarz. Raz zwracała uwagę Piotrową na redaktora, jako tego, który „rzeczywiście“ mógłby być uważany za „coś“, — to znowu tajemniczo wspominała o komedyopisarzu... W trakcie tych zdarzeń jednej nocy Piotr długo nie mógł zasnąć. Postać malarza, którego zresztą nigdy na oczy nie widział, lecz wady i zalety znał z opowiadań Tatjany na pamięć, snuła się w mrokach snu, jak doskonale wyraźne widziadło. Spostrzegł oto Tatjanę, rozmawiającą z człowiekiem nieznanym, który do niego, widza, tyłem był odwrócony. Widział miłosny wzrok Tatjany zwrócony na twarz tamtego człowieka. Patrzał tak długo na jej oczy, które były jego własnemi, jego szczęściem, jego życiem — oddane cudzemu wzrokowi... Straszliwa siła snu zdawała się przebijać wielkie mury, wyważać zamknięte drzwi, otwierać okna i ukazywać, co się za nimi działo. Z tych bolesnych jasnowidzeń, od rozmów, w sposób dyabelski podsłuchanych, unosiła go siła łaskawsza i powracała w stan niewiedzy. W męce sennej podejrzliwości i na istnym ruszcie