Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.
142

biegające jej ciało gwałtowne uczucie, zimny dreszcz. Nie mógł go z łona jej wycałować, wyrwać z serca, wydobyć z myśli. To uczucie nie nazwane i nie wypowiedziane tkwiło w niej widomie, jak żądło pszczoły w żywem ciele. Leżała bez ruchu, patrząc w ciemność otwartemi oczyma. Z ulicznych latarń wsączała się do pokoju nikła poświata i lśniła na tych czarnych, wypukłych źrenicach... Wtedy to za oknem, w głębi ciemnej ulicy rozległa się piosenka starego żebraka bez ręki. Znali tego trubadura oddawna, lubili jego basowy głos i jego tułaczą pieśń:

„Non, tu ne sauras jamais
O, toi qu’ aujourd’hui j’adore,
Si je t’aime, si je te hais,
Si je t’aime, si je raille encore...“

Miłość dosięgła tej granicy, że myśl i uczucie malowało się, jak czytelne pismo w blaskach, uśmiechach i połyskach. Czytał w tych oczach wpatrzonych w ciemność myśl wewnętrzną. To też począł mówić o wewnętrznym swym świecie, o straconym ojcu, polskim powstańcu, o jego mogile w pustce pod lasem, o spróchniałym krzyżu... Widział wciąż wypukłe, słabo lśniące źrenice. Całował żarliwe wargi i policzki, pełne wiecznej słodyczy.
W pewnej chwili rzekła:
— Przestań już o tem mówić. Mam wstręt do tych twoich wszystkich historyi. Nie mogę tego przed tobą ukrywać...
Zamilkł. Leżał bez żalu, bez smutku. Patrzał