Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.
143

w ciemność, jakby w widomy obraz swej samotności.
W pewnej chwili podniosła się, oparła na ręce, nachyliła twarz nad nim i, zasłaniając ciemność sobą, zapytała:
— Ty jesteś w duszy polak? Takisam, jak twój ojciec?
— Tak.
Usta jej spoczęły na jego ustach, usta gorące, jak płomień. Lecz oto wnet kurcz począł łamać, targać, wyginać, trząść drżeniem te śliczne — prześliczne usta. Och, ów tyle znany lament! Płacz wewnętrzny począł targać całe ciało, przechylać je tam i sam, jak chciał, — i miotać po pościeli. Ciężka głowa, obarczona masą włosów, jak bryła kamienna zapadła się w poduszki i szloch niestrzymany począł rzucać tę bezsilną, nieszczęsną głowę, taczać ją, jak ciężar materyalny. Tatjana przekręciła się i zapadła na twarz w pościel. W płaczu bez końca skruszyła się jej wola zawsze żelazna i rozsypała na proch. Płacz ten był tak bolesny, tak rozdzierający, tak ostatni, że sam już był granicą.
Piotr czuł, że ani jedno już z mowy człowieczej słowo nie może go przerwać, ani uciszyć. I cóż mogło uciszyć to zapamiętałe, ponure, śmiertelne łkanie? Ażeby podnieść i ukoić tę płaczącą głowę trzeba by było przekreślić i wyrzucić z pamięci dzieje ojca, krwawe, leśne konanie pod kulami, — trzeba by było Rosyi wolę najezdniczą, w śnie-