Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.
146

— No, Piotr-Iwanowiczu, co sądzisz o tych wszystkich zjawiskach? Czas już zdać sobie sprawę!
— To jest, — śmiem zapytać, — z czego?
— Z tej ich całej Francyi.
Piotr doznał zabawnego wrażenia: — coś jakby przed bitwą na szable, w chwili podniesienia broni, przeciwnik zaproponował zamiast ciosów w pałasze — uderzenie w kielichy.
— Francya... — rzekł ociężale. — Śliczny naród! Najpiękniejszy naród na kuli ziemskiej, najbardziej wyćwiczony w rzeczach rozumu, najdzielniejszy... Każda niemal kobieta piękna, wszystkie wykwintne, zgrabne, pełne wdzięku. Mężczyźni przystojni, a jakże często bajecznie piękni! A dzieci! Takich dzieci, jakie się tu widuje w ogrodzie luxemburskim, niepodobna zapomnieć. To ozdoby rodzaju ludzkiego.
— Ależ nie o tem! kobiety — w istocie... — westchnął znacząco generał. — Prawdę powiedziałeś. Ale całość, całość, bracie. Ja ci wyznam: jestem rozczarowany, roz-cza-ro-wa-ny...
— Dla czego?
— Toż popatrz, co to za naród! Piękna, ale wymierająca rasa. Wymierają! Co pół roku ubywa ich ośmnaście tysięcy. Za kilkadziesiąt lat będzie ich wszystkiego dziesięć milionów na świecie.
— Mają trzydzieści milionów ludzi pod swem panowaniem w koloniach. Mają już, podobno, armię kilkudziesięciotysięczną z murzynów złożoną.
— Murzyni to nie francuzi.
— Murzyn potrafi taksamo strzelać do niemca