Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.
147

z karabina maszynowego, jak tunguz, albo czeremis. A na oficerów, wskazujących, do kogo strzelać, samych francuzów wystarczy.
— I te kolonie ich rządzone są po barbarzyńsku. Rzeczpospolita operuje środkami burbonów i napoleonów. Nie idą śladem anglików. Serca nie widzę.
— Serca... — zaśmiał się Piotr.
— Właśnie serca! Dziś, bracie, zrozumiano nareszcie, że francuz w Kanadzie może być najwierniejszym synem Anglii, jeżeli mu serce okażesz.
— Tak, być może, — mruknął Piotr. — Choć to nie wszędzie jeszcze w zupełności zrozumiano.
— Co powiadasz?
— Nic. Ja tak sobie... Często widuję tutaj elegancko wystrojonych murzynów, flirtujących z bardzo pięknemi pannami z najlepszych rodzin.
— A ja właśnie o tem chciałem z tobą pomówić...
— O czem, panie generale?
— O tym twoim złośliwym uśmiechu.
— O uśmiechu?
— Właśnie, o uśmiechu. Patrzę ja na ciebie spod oka, Piotrze Iwanowiczu, przypatruję ci się oddawna. Coś w tobie jest, coś ty w sobie przegryzasz, — przebacz porównanie! — jak koń wędzidło.
— Nic nie wart koń, który wędzidła nie gryzie, — rzekł Piotr wykrętnie.
— Nie, nie! Chciej mię zrozumieć. Wejdź w moją myśl i idź za nią krok w krok aż do samego końca. Dla tego zacząłem rozmowę o Francyi. I cóż Fran-