Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.
6

rowa“. To też, patrząc z niczem niepowstrzymaną uwagą na deski podłogi, badał swą drogę do tej katedry i przewidywał wszystko, co się stać może. Mierzył tedy każdy swój krok, obmyślał każdy ruch, rozważył ukłon, przybrał w wyobraźni niezbędny i najbardziej celowy wyraz twarzy. Praca ta była szybka, stanowcza i nieodwołalnie trafna.
Podniósł nieulękły wzrok na wielkiego księcia i wpatrywał się w jego twarz długo i spokojnie. Zgłębiał w tej krótkiej chwili tego człowieka, jak zagadnienie o jednej z owych tajemniczych sił wojny, o których tyle się w ciągu swego życia uczył i zawsze „matematycznie marzył“. Ale zagadnienie oblicza wielkiego księcia było trudne, nad siły rozumu „genialnego“ podporucznika, niepojęte. Rozłucki zarył się w nie całem dwudziestoczteroletniem objęciem, które forsowna ścisła nauka poddała tak wszechstronnemu ćwiczeniu, dyscyplinie i wyostrzyła tak dalece, że się zamieniło niemal na zuchwałe jasnowidztwo. Patrzał oczyma młodego matematyka, którego nauki wojskowe pchnęły na szczyty marzeń o sławie, w tego człowieka posiadającego już wszystko, którego posiadanie wszystkiego napawało jedynie wyniosłem, dyskretnie schowanem znudzeniem. Uwielbiał tę flegmę wielkoksiążęcą, wobec której jego wewnętrzna praca, naprężenie surowych sił i świadomych władz duszy — wydawało mu się ordynarnym zapałem, — ale jednocześnie wrzał od głębokiej a poskromionej pasyi. W pewnej chwili ta właśnie surowa pasya dosięgła szczytu, podniosła