Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.
157

Pociąg drgnął, poruszył się — i Tatjana znikła. Rozłucki zamknął oczy. Boleść nieznośna rozdzierała jego serce. Ręką ścisnął sobie gardło, żeby zdusić w niem głośny szloch. Po chwili opanował się. Drogę z Paryża do Warszawy przebył w zimnym spokoju. Wysiłkiem woli zniweczył w sobie wspomnienia, odsunął wszystko, co mogło przemówić o Tatjanie. Dobrowolnie wkroczył do jakiegoś świata, gdzie wszystko było wyzute z własności jego duszy. Otoczył się rzeczami i wyobrażeniami martwemi. Po powrocie do mieściny zabrał się coprędzej do swych robót. Ileż trzeba było siły, żeby uczęszczać do domu generała i pracować w pustych pokojach! Wola niweczyła wszystko, co tylko mogło być słabością, lecz nie była w stanie zniweczyć miłości samej. Oto wśród rozmowy osób nieznajomych nagły się ozywał śmiech Tatjany, albo ton jej głosu zabrzmiał i zaraz przepadł. Nadaremnie było wsłuchiwać się w ciszę, ażeby jeszcze raz głos posłyszeć.... Znikał i nie można było przypomnieć sobie tej mowy jedynej, tak dalece zapadła się w otchłań. Zdawało się, że uszy ogłuchły i nigdy już nie posłyszą tamtego dźwięku. Kiedyindziej owal twarzy obcej jakiejś kobiety przypomniał linię i barwę policzka. Przypomniał tylko dla urągowiska, bo nic na ziemi nie mogło uprzytomnić cudności jej twarzy. W ciągu długich godzin nie można było przypomnieć sobie ani kształtu, ani barwy, ani nawet zarysu czarującego zatoczenia skroni, gdzie milion razy spoczywały usta. Zdawało się, że oczy wypatrzyły już wszystek wzrok