Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.
158

i nic już na ziemi zobaczyć nie mogą z tego, co było miłością serca.
W nocy, ocknąwszy się, Piotr zatapiał oczy w ciemność, bo stamtąd patrzyły prześliczne źrenice. Lecz gdy minęła krótka chwila złudzenia, nastręczała się tylko ciemność. W sercu powstawał krzyk żalu, którego wola nie mogła zagłuszyć. Nieraz zza ramion dawał się słyszeć szept, spieszczający imię, wołanie pełne czułości, które jedyne usta umiały wydać. Częstokroć wśród pospolitej w gronie kolegów rozmowy pokazywały się przed o czyma różane usteczka. Tak pewnego razu, gdy byli razem, te usta ukazały mu się nagle, nanowo, jak zjawisko dające znać o swej piękności szczególnej. Teraz te usta za coś karały, cofając się przed wzrokiem w ciemność, uciekając przed myślą i, niby skutek nieprzebłagany, zostawiając po sobie nicość w wieczności.
W miarę jak przybywało dni oddalenia, wzmagała się tęsknota. Żal stawał się coraz cichszy, coraz skrytszy i coraz głębszy. Wyszły z nicości i stanęły obok Tatjany wszystkie przeciwieństwa i załamania losu obojga. Ni żyć, ni umrzeć! Piotr wiedział, że jeśli ona wróci, musi się zdecydować na prawo, albo na lewo, — iść tu, albo tam. Musi rozstać się z nią, lub rozstać ze sobą. Patrzał w swoje nieszczęście i w niezgłębioną swą miłość. Nie mógł uczynić wyboru. I oto wówczas, gdy stał na sypkim brzegu, przychodziły najbardziej czarodziejskie wspomnienia...