Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.



XVII.

W jakiś tydzień po przyjeździe, wczesnym rankiem puścił się do Cierniów. Przybywszy na folwark, konia zostawił w stajni, a sam, według wskazówek kucharki, udał się na poszukiwanie stryja, który był w polu. Zastał go przy sianokosie. Z niskich łąk nad rzeką poszli ku domowi bliższą drogą przez dolinkę między dwoma płaskowzgórzami, wciśniętą między ich strome stoki. Ukazała się oczom i rozwinęła przed nimi, jak skarb schowany zazdrośnie między ramionami i ukryty na sercu.
Dróżką kamienistą, dwukolejką, dostępną dla chłopskiego jeno wozu, twardą i stromą, obrośniętą przez paproć, dzikie jeżyny i chwiejne od wiatru skabiozy weszli w ów wąwóz. Strumień z dala zagrał im w oczach, połyskując tam i sam między trawami. Płynął głęboko w glinie, krętem korytem, które obrosło najeżone ciemne sitowie. Barwne motyle i błękitne ważki migotały tam, jak latające kwiaty nad szypułami głogów, wśród gałęzi rokicin i nieprzebytych zarośli młodej dębiny, brzózek i kalin. Dróżka zamieniła się na ścieżkę, miejscami twardą i białą, uginającą się, jak tęgi rzemień, miejscami rozkisłą i zarzuconą płaskiemi kamieniami.