Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.
160

Wkrótce dróżka stała się tajnym chodnikiem w trawach dla pojedyńczego człowieka. Nieskoszona łąka bujała za wolą wiatru, stając się to wskróś pochyle-płową od mietlicy, to znagła cudnie rumianą od centuryi i koniczyn, albo zbielałą od miodownika. Gdzieniegdzie tęgie połacie dostałej trawy powaliły się od fali wiatru, ni to ludy jakieś przeżyte, okwitłe i niechętne nowych dziejów, gardzące wyniosłem życiem. A wpośród nich stał wysmukły, przecudny błękitny kwiat i, jak wyniosły wieszcz, dumał nad tym poziomym światem, a sam jeden zań stał. Czasami wszystek świat łąki zacichał. Ustawał wszelki w niej głos i ruch, zamierał ostatni powiew i tylko jedno jedyne błękitne kwiecie czuj-duch patrzyło z ziemi w niebiosa. Ale wnet wiatr, fruwający po zaroślach, wszczynał kędyś daleko muzykę poszeptną, wzniecał podzwonną. Zanosiły się nanowo pasikoniki, — chwiały dalekie królestwa, państwa rozległe, uchylały tajnie głębokie i zachwycała wzrok odsłoniona barwa niezapominajek, albo krasa koniczyn. Chybkie jaskółki z pokrzykiem życiuradym przeszywały powietrze, w gałęziach zanosiły się ptaki, osy i pszczoły wałęsały wokół, zatopione w sekretnych pracach o niezgłębionej mądrości. Piotr jakoś w drodze ustał. Siadł na przykopie w słońcu i zapachu. Patrzał po trawach i czujnie słuchał. Łąka ta zawierała wszystkie uczucia, zdawała się znać nawskróś serce człowieka. Każde jej źdźbło wyrastało nie z ziemi, nie z gliny, lecz z duszy, a każdy kwiat w głębi szczęścia serdecznego miał korzeń.