Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.
162

łożyskach uczuwania wywołał niejasne a przebolesne wzruszenie niewiadomy jęk, niejasny czyjś szept. Bezlitosne, ostre, nieumilkłe wymawianie głuchej o coś skargi ciągnęło się przez całą duszę. Nie wiedzieć czemu i jakim sposobem Piotr uczuł nie wyobrażeniem, lecz ślepym afektem, że ojciec zabity w takiej oto ziemi sam leży. Sam jeden! Ziemia — i on. Tak chciał. Zapomniało o nim wszystko plemię, zagasła o nim pamięć ludzka, pamięć ojczysta, pamięć braterska, pamięć synowska. Dzwoniły o nim jedynie świerszcze łąkowe, śpiewały ptaki w tarninach i wzdychał w ziołach wiater. Nie umiałby był nikomu powiedzieć, jak to jest, czemu to tak, ale przecie było, jak czuł.
— Stryjaszku, — zapytał, — ty znałeś mego ojca?
— Znałem, — odpowiedział tamten niechętnie i zimno.
— Czy ja jestem do niego podobny?
— To jest niby jak, z twarzy?
— Czy jestem do niego podobny z postawy, z głosu, z ruchów?
— Jesteś podobny. Czasem nawet bardzo. Czasem, szczególniej w śmiechu jesteś podobny tak, że aż coś ściska.
— Kiedyś go widział ostatni raz?
— Ostatni raz, bracie, — w powstanie, — rzekł stryj ze skrzywieniem twarzy i stękając.
— Tu mieszkałeś?
— Tutaj, — rzekł cicho. — jużem tu mieszkał...
— Jakże to było?