Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.
164

— Masz racyę. Nie rozumiem cię, — rzekł Piotr.
Po chwili zapytał:
— A on był człowiek wesoły, czy smutny, miły czy niemiły — jaki?
— Jakby ci to powiedzieć? Walny był chłop, seryo, ale wesoły.
— Więc jaki był, jaki?
— Widzisz... To był nie typowy polak... To był w moskiewskiej służbie wyszkolony żołdak, który pokochał Polskę na śmierć i to nie słowem, lecz po sołdacku, zębami i pazurami.
— Aha... — mruknął Piotr.
Po chwili znowu nastawał:
— A twarz jaką miał, jaką?
— Twarz miał pociągłą, jak u ciebie. Wąs piękny. Golił brodę.
— Oczy miał niebieskie — to ja pamiętam. Niby pamiętam, bo co przypomnę, to znowu zgaśnie. Smuga jakaś błękitna. Po polsku mówi się o tem bardzo prześlicznie — modra smuga... Ot teraz, jakem patrzał w te trawy, — widzisz tam, — taka się smuga z traw pokazała. To jego oczy stamtąd na mnie popatrzyły.
— No — no, romantyku! — uśmiechnął się Michał.
Piotr nie zwrócił na ten głos stryja należytej uwagi. Patrzał daleko w głąb traw, gdzie wiatr powiał znowu i, niby zasłonę świętą odchylił, — ukazując smugę niezapominajek. Twarz Piotra stawała się zwolna żelazna, twarda, sroga. Oczy cofnęły się pod brwi i patrzyły w jakiś daleki cel, — nos