Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.




XVIII.

W kilka dni później wykonał plan. Wszystko, co przedsiębrał, ażeby go spełnić, działo się pod wpływem, a raczej pod naciskiem gwałtownego rozpłomienienia uczuć. Już od kilku dni przygotował był wszystko: gracę saperską o krótkiej rękojeści, składany rydel, płaszcz. Nad wieczorem wyjechał konno — sam. Zrazu cwałował traktem, później zboczył w wygony, pilnie wystudyowane na mapie, wreszcie na dróżki leśne. Wkrótce sadził w pustce najtęższym kłusem, wzburzony, w stanie głuchego zatracenia się w uczuciu. Przed zachodem słońca przyjechał na miejsce. Konia rozsiodłał i przywiązał na uździenicy w gęstych zaroślach. Przeczekał zachód, leżąc na ziemi w gruzach i chwastach spalonej karczmy. Nie było, jak okiem sięgnąć, żywego człowieka. Ostatnie echa nawoływań pastusich zacichły kędyś daleko w kierunku ludzkich siedlisk. Ćwierkał tylko samotny ptaszek, żegnając słońce. Zorza płomienna rozpostarła się na bujnych wrzosach. Nim słońce zupełnie zgasło, Piotr wyszedł ze swego miejsca, stanął na wydmie mogilnej i zaczął kopać. Zrazu odgarniał rydlem lekki piasek, jak zboże szuflą. W miarę jak się wgłębiał