Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.
172

Polenowem. Szeptano o narzeczeństwie z Tatjaną. Jedni z kolegów byli wskutek tego zimni i nadęci, a inni aż za bardzo uprzejmi i pokorni.
W restauracyi artylerzysta zajmował stale miejsce przy małym stoliczku w rogu, obok okna. Kelnerzy szanowali go, jeżeli tak można powiedzieć, podstępnie za spokój i grzeczność, — może nawet odrobinę za to, że mówił z nimi po polsku.
Pewnego dnia w lecie, gdy cały pułk piechoty wrócił do miasta z manewrów w obozach i gdy w restauracyi roiło się od szlif i szabel, — wszedłszy do sali, Rozłucki spostrzegł przy jednym ze stołów twarz znajomą. W pierwszej chwili nie mógł sobie uprzytomnić, gdzie to ją widział. Gdy zebrał wspomnienia, uśmiechnął się przyjaźnie. Była to szatynka, którą był spotkał w wagonie, gdy po raz pierwszy jechał z Petersburga do Warszawy. Piotr zajął swe miejsce, odpasał szablę, jak zwykle, systematycznie zawiesił ją, jak codzień, na poręczy krzesła. Spod oka przypatrywał się swej dawnej „znajomej“. Była w towarzystwie kilku osób, pań i panów, najoczywiściej przybyłych ze wsi, bo panowie byli po brwi ogorzali, panie nieobeznane z restauracyą w ogóle, a z tą w szczególności. Były to młode kobiety dosyć ładne i wykwintne, — mężczyźni należący do zamożniejszej sfery. Zajęli osobny stół, zachowywali się cicho, a nawet rozmawiali półgłosem. W ruchach młodej panny, w jej spojrzeniach, sposobie bycia i rozmowy było, jak dawniej, coś niemal dziecięcego. Jak dawniej też była piękna. Nie była to olśniewająca i ośle-