Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.
173

piająca piękność Tatjany, lecz wdzięk nieustannie i coraz usilniej, w miarę obserwacyi, promieniujący, uroda na poły ukryta, niekrzykliwa, lecz i nie gasnąca nigdy. Młoda panna ubrana była w najprostsze letnie suknie, w zwykły słomkowy kapelusz, a przecie była w nich najzupełniej wykwintna. Ruchy jej były naturalne, lecz powstrzymane w sobie, otamowane wewnętrzną świadomością piękna. Mówiła mało, śmiała się zlekka, choć twarz jej była prześwietlona uśmiechem. Piotr przypatrywał się jej niepostrzeżenie, myśląc:
— Gdybyż to mieć taką siostrę! Gdyby to ta chciała być siostrą!
W pewnej chwili ciemnowłosa panna dostrzegła jego spojrzenie. Od niechcenia przypatrzyła mu się uważnie. Twarz jej zwolna tężała i zakrywała się stopniowo, jakby maską. Rozłucki poczuł dla niej wdzięczność za tę właśnie wzgardliwość, za ten zimny wzrok, odpychający jego, oficera. Szepnął do niej bez wydania głosu:
— Tak dobrze, tak właśnie trzeba, siostro.
Tymczasem do sali napływało coraz więcej gości obiadowych. Osoby cywilne chętniej sadowiły się po kątach, podczas gdy ogorzali w obozach wojskowi z hałasem i bezceremonialnem podciąganiem hajdawerów zasiadali przy głównym stole środkowym. Byli to oficerowie piechoty, ryfy rozmaitego kalibru i rozmiaru, przeważnie kudłate, brodate i kostropate. Naczelne wśród nich miejsce w końcu stołu zajął kapitan Sorokin, gruby opój, z twarzą, jak rondel i sterczącemi kudłami wąsów. Obok