Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.
174

rozsiadło się z piętnastu młodszych. Wszyscy głośno rozprawiali o rzeczach, które ich interesowały, poniewierali kelnerów rdzennemi wyrazami, zaczynali od „zwykłej“, przechodzili do żytniówki z ogóreczkiem, znowu wracali do koniaku i t. d. Ów kapitan Sorokin basowym głosem swoim trąbił na całą salę wszelkie myśli, jakie tylko wylęgły mu się w głowie. Opowiadał tedy o jakimś dyalogu swym z fryzyerem, który go właśnie dopiero co golił, — i do tego opowiadania mięszał wyrazy polskie, przekręcając je, wykrzywiając, wykpiwając i ośmieszając.
— Pytam go się, — gadał, — a ty „pan“ w Boga wierzysz? — Wierzę, mówi, u nas się wierzy w Boga.
— Jeżeli w Boga wierzysz, to czemu u ciebie obrazu niema? — Niema, — mówi, — panie kapitanie, żadnego potemu przykazu, ani też takiej znowu mody także niema. Każdy, — mówi, — taki obraz wiesza, jaki chce. — W rogu, jak u chrześcianina, powinien być u ciebie obraz i basta. Na ścianie wieszaj sobie choć czorta ogoniastego, czy tam gołą pannę, a w rogu obraz mi powieś! Ja do ciebie, ruski człowiek, golić się przychodzę, to ty dla mnie w swej budzie obraz powieś. Słyszałeś? — Słyszałem, — mówi, — panie kapitanie. — No ty, mówię, słuchaj uchem, bo u mnie żartów niema. Drugi raz przyjdę, zobaczę, że obrazu niema, — źle będzie! — Ja wiem, że z panem kapitanem żartów niema, — mówi, — to też słucham uważnie. — A czemuż to słuchasz tak uwa-