Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.
176

— Otóż i dogadaj się z takim!
— Z każdym z nich tak się dogadasz. Najprzód naprawo, potem nalewo, a w końcu nurka w jakieś łgarstwo.
— Francuski naród... ech! Ty do niego prosto, jasno, po słowiańsku, znaczy, z duszy, — a on do ciebie naprawo, nalewa, a w końcu nurka w jakieś swoje łacińskie łgarstwo!
— To też ich trzymać trzeba!
— Gładzić po skórze można, za włosem i wspak, ale na swobodę popuszczać — ani — ani!
— Tybyś gładził za włosem i wspak, ot tę, co za tobą siedzi, skromną tę w kapelusiku, — obejrzyj się, Koleczkin!
— Dawno ja się, bracie, na nią oglądam....
Całe towarzystwo oficerskie obejrzało się w istocie na piękną szatynkę i to w sposób tak niewątpliwy, że nietylko ona, ale i towarzyszki zaczerwieniły się po uszy. Wojacy porozumiewali się pomiędzy sobą, nie szczędzili sobie nawzajem wrażeń czy podniet, za pomocą półsłów i pomrukiwań. Kąty sali zaległa nieprzyjemna cisza.
— No a ty, Iwanienko, którąbyś — tę czupurną, czy drugą? — odezwał się ktoś głośniej.
— Nie, ta druga na nic! „Okrągła, głupia, jak ten głupi księżyc na tym głupim nieboskłonie“, — zacytował tamten Puszkina.
— A więc szatynkę?
— Oczywiście.
— No, dobrze. Chcesz, to ja ją zaczepię.