Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.
178

— Nie! To niegrzecznie! — wołał zalotnik Iwanienko, zwracając się wprost do nieznajomej panny.
— To po grubijańsku! — mówił inny.
— W samej rzeczy... tak nie uchodzi....
— Oficerskiej róży na ziemię rzucać nie można.
— Za taką hardość kara być powinna!
— Za taką zniewagę....
— Ot widzisz, Iwanienko, doigrałeś się... — chichotał kapitan Sorokin.
— Ot masz rezultat twej grzeczności....
— Zobaczymy... — wołał zalotnik.
Towarzystwo szatynki szeptało w pomięszaniu najoczywiściej o sposobie wydobycia się z tej sali. Jeden z mężczyzn usilnie dzwonił w szklankę, przywołując kelnera. Ale kelnerzy przeczuwali zły wynik sprawy i nie zjawiali się na sygnały alarmujące. Schował się również gdzieś w głębi swych ostępów patron ich, zawsze połyskujący łysiną, pierścieniem, dewizką i brylantami kosztownych spinek za kosztownym szynkwasem. Wielki stół oficerów zagradzał drogę do drzwi głównych i do bocznych. Dwaj tedy cywilni mężczyźni spoglądali na reprezentantów siły zbrojnej spodełba, gotując się w sposób bezradny do oczywistej już i nieuniknionej awantury.
Piotr Rozłucki siedział przy swym stoliku, podparłszy głowę ręką i obojętnie patrząc na widowisko. Właśnie gdy nastała chwila zupełnej ciszy, a młody junak Iwanienko miał rzucić nieznajomej zapowiedzianą czerwoną różę, Rozłucki, nie zmie-