Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.
186

znać, — owszem czyniła wszystko, ażeby mu odebrać najlżejsze złudzenie. Gdyby jednak Piotr nie był się zjawił na horyzoncie, byłaby może nawet na dobre pokochała Roszowa. Kiedy ten wytworny prawnik po raz pierwszy przyszedł do szpitala w odwiedziny, Rozłucki zdumiał się. Nie oczekiwał Roszowa i nie liczył na jego współczucie. To też kamienne było spojrzenie chorego, gdy patrzał na czarne włosy gościa, rozczesane starannie z lewej strony głowy, i gładko, jak lśniący atłas, przylegające do czaszki, — na jego foremne czoło, równy nos, usta ocienione małym wąsem, na bladość jego cery i postawną figurę. Roszow ubrany był elegancko, jak zawsze. W ręku trzymał kwiaty, które niepostrzeżenie złożył na kołdrze. Piotr ponuro milczał i z boleścią wpatrywał się w te kwiaty. Gdy Roszow począł przemawiać swym głosem miłym, równym, budzącym zaufanie, — milczał także, składając wszystko na ciężki swój stan fizyczny. Mnóstwo zdań, wyrzeczonych przez Roszowa, zmierzało do tego, ażeby udowodnić, że cała opinia w mieście stoi po stronie Piotra, że całe towarzystwo rosyjskie potępia haniebne, właśnie „haniebne“ zachowanie się oficerów piechoty w restauracyi, że cała ta societé rosyjska nie ma dość słów współczucia dla pięknej panienki, tak brutalnie napadniętej, która, na szczęście! — znalazła obrońcę i mściciela. Roszow czynił nieuchwytne i niepostrzeżone aluzye, że jest w posiadaniu wiadomości, jak nazywa się i gdzie mieszka heroina tej historyi, wspominał o niej wciąż, wracał do tego te-