Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.




XXII.

W jaki tydzień później oficer dyżurny zawiadomił chorych, że odbywa się lustracya szpitala i że sam generał-komendant za chwilę wejdzie do sali. W istocie generał Polenow - Czernowratskij wkroczył. Był wyprostowany, srogi i tak sztywny, jakby połknął własną szpadę, którą ku przerażeniu śmiertelnych niósł przy boku. Miał na sobie mundur uroczysty, połyskiwał orderami, lampasami i szarfą. Surowy mars nie schodził z jego czoła, odkąd przestąpił próg pokoju. Piotr doznał wrażenia, że generał nie chce go widzieć, nie przywitał się i nie przywita, — lecz pogodził się z tym losem. Siedział na swem łóżku obwiązany bandażami i czekał na rozwój wypadków. Generał rzucał okrutnem okiem po kątach, zaglądał tu i tam, jak przystało na lustratora, lecz po chwili zwrócił się wprost do Piotra ze swą gniewną i złowieszczą twarzą. Dał znak swej świcie, żeby go opuściła. Gdy lekarze, dozorczynie, felczerzy, oficerowie dyżurni i inni usunęli się z pokoju, generał siadł na krześle i dwakroć groźnie spoglądał na Piotra, — może dla ukrycia braku słowa, od któregoby zacząć. Rzekł wreszcie z należną bezwzględnością i majestatem: